Zaginione znaczenia: Jak martwe języki kształtują nasze rozumienie sacrum
Gdy czytamy współczesne przekłady Biblii, Wed czy Nowego Testamentu, rzadko uświadamiamy sobie, że obcujemy nie z oryginalnym słowem, ale z jego wielokrotnie przefiltrowaną wersją. Każde tłumaczenie to jednocześnie akt interpretacji – a kiedy brakuje żywych native speakerów sanskrytu, biblijnego hebrajskiego czy greki koine, pewne niuanse giną bezpowrotnie. Weźmy choćby hebrajskie ruach, tłumaczone jako duch, choć w oryginale oznaczało również oddech i wiatr – trzy znaczenia splatające się w jednym pojęciu, które chrześcijaństwo rozdzieliło na różne kategorie teologiczne.
Sanskryt: Język, który tworzy rzeczywistość
W tradycji indyjskiej sanskryt nie był zwykłym środkiem komunikacji, ale narzędziem kreacji. Mantry wypowiedziane niedokładnie mogły – według wierzeń – przynieść odwrotny skutek od zamierzonego. Tymczasem współczesne zachodnie interpretacje jogicznych sutr często pomijają tę kluczową właściwość języka. Słynne Yoga chitta vritti nirodha z Jogasutr Patańdźalego bywa upraszczane do Joga to zatrzymanie poruszeń umysłu, gdy tymczasem nirodha oznacza bardziej kontrolę niż całkowite zatrzymanie – subtelna różnica zmieniająca praktykę medytacji.
Co ciekawe, wiele pojęć sanskryckich nie ma dokładnych odpowiedników nawet w nowoczesnych językach indyjskich. Słowo dharma tłumaczone bywa jako prawo, powinność czy porządek, podczas gdy w różnych kontekstach może oznaczać wszystko to naraz – i zarazem coś zupełnie innego, w zależności od szkoły filozoficznej.
Hebrajski biblijny: Język paradoksów
Porównanie różnych przekładów Starego Testamentu ujawnia zdumiewające rozbieżności. Wersje protestanckie, katolickie i żydowskie potrafią znacząco różnić się w kluczowych fragmentach. Problem zaczyna się już od samogłosek – oryginalny tekst spisano jedynie spółgłoskami, a system punktacji masoreckiej dodano dopiero w średniowieczu.
Termin chesed to jeden z najbardziej problematycznych przykładów. Tłumaczony jako miłosierdzie, łaska lub wierna miłość, w różnych kontekstach przybiera różne odcienie znaczeniowe. W Psalmach 136 każdy wers kończy się refrenem bo Jego chesed na wieki, ale polskie bo Jego miłosierdzie trwa na wieki traci część pierwotnej głębi – hebrajskie pojęcie łączy bowiem wierność przymierzu z emocjonalnym przywiązaniem.
Greka Koine: Uwięzione w słowach rewolucje
Nowy Testament powstał w języku będącym już wówczas lingua franca basenu Morza Śródziemnego, ale wciąż nasyconym semickimi idiomami. Gdy Jezus mówi Ty jesteś Piotr [petros] i na tej skale [petra] zbuduję mój Kościół, w grece brzmi to jak gra słów – po aramejsku jednak oba terminy odpowiadałyby prawdopodobnie temu samemu słowu kefa. To tylko jeden z przykładów, jak wielowarstwowość językowa Ewangelii gubi się w przekładach.
Równie interesujący jest przypadek słowa metanoia, tradycyjnie tłumaczonego jako pokuta. Tymczasem dosłownie oznacza ono zmianę myślenia, przemianę umysłu – dużo szersze pojęcie niż tylko żal za grzechy. Ta drobna różnica znaczeniowa wpłynęła na kształt całej zachodniej teologii pokutnej.
Utrata kontekstu kulturowego
Języki nie istnieją w próżni – rodzą się z konkretnych doświadczeń społecznych. Hebrajskie słownictwo związane z ofiarami zakładało świat, w którym składanie zwierząt w ofierze było codziennością. Grecka koncepcja logosu wyrasta z hellenistycznej filozofii. Sanskryckie terminy medytacyjne odnoszą się do praktyk jogicznych nieznanych na Zachodzie. Tłumacząc te pojęcia, często nieświadomie przypisujemy im nasze współczesne kategorie myślowe.
Przykładowo, gdy w Bhagawadgicie Kryszna mówi o dharma-yuddha (wojnie zgodnej z dharmą), europejscy czytelnicy często interpretują to przez pryzmat zachodniej etyki wojny sprawiedliwej – tymczasem kontekst jest zupełnie inny, dotyczy obowiązku kastowego, a nie uniwersalnych zasad moralnych.
Polityka przekładu: Kto decyduje o znaczeniach?
Historia tłumaczeń świętych tekstów to także historia walki o władzę interpretacyjną. Wczesne chrześcijańskie przekłady na łacinę celowo różnicowały terminy – jak choćby rozdzielenie greckiego agape i philia na caritas i amor w Wulgacie, co wpłynęło na późniejszą teologię miłości. Podobnie współczesne spory o inkluzywny język w Biblii (np. tłumaczenie adelphoi jako bracia vs bracia i siostry) pokazują, że przekład nigdy nie jest neutralny.
W przypadku sanskrytu problem jest jeszcze głębszy – wiele tekstów przetłumaczono najpierw na angielski w okresie kolonialnym, pod silnym wpływem brytyjskich orientalistów, którzy narzucili własne rozumienie hinduizmu. Dopiero niedawno zaczęto kwestionować te interpretacje, szukając bardziej autentycznych odczytań.
Współczesne próby odzyskania utraconych znaczeń
W ostatnich dekadach obserwujemy ciekawe zjawisko – coraz więcej badaczy i praktyków religijnych sięga do oryginalnych języków, próbując odtworzyć pierwotne znaczenia. Ruch charyzmatyczny w chrześcijaństwie często powołuje się na greckie źródła, a zachodni jogini studiują sanskryt, by lepiej rozumieć sutry. Powstają też nowe, bardziej świadome przekłady – jak Biblia Ekumeniczna czy współczesne tłumaczenia Bhagawadgity uwzględniające komentarze tradycyjnych szkół indyjskich.
Jednakże każda taka próba wiąże się z nowymi wyzwaniami. Bez żywej tradycji mówionej nawet najlepsi językoznawcy muszą polegać na rekonstrukcjach. Czasami jeden znak diakrytyczny może zmienić znaczenie całego zdania – jak w przypadku słynnego sporu o hebrajskie almah (młoda kobieta) vs betulah (dziewica) w proroctwie Izajasza, które stało się podstawą chrześcijańskiej teologii dziewictwa Maryi.
Czy utracone światy można odzyskać?
Paradoksalnie, świadomość nieprzekładalności niektórych pojęć może otworzyć nowe ścieżki duchowego poszukiwania. Zamiast szukać jednego prawidłowego znaczenia, możemy nauczyć się myśleć w kategoriach spektrum możliwych interpretacji. W końcu sama wieloznaczność świętych języków często była celowa – jak w kabalistycznej interpretacji Tory, gdzie każde słowo skrywa warstwy ukrytych sensów.
Być może prawdziwa lekcja płynąca ze studiowania martwych języków świętych nie polega na dotarciu do jedynego słusznego rozumienia, ale na pogodzeniu się z tym, że niektóre wymiary sacrum zawsze będą wymykać się naszym językowym kategoriom. I że właśnie w tej przestrzeni pomiędzy słowami – tam, gdzie tłumaczenia zawodzą – może kryć się najgłębsze doświadczenie transcendencji.